Na początek krótkie wyjaśnienie: po co piszę o książkach na blogu? Żeby nie zapomnieć co przeczytałem i zachować ulotne wrażenie, które pozostaje mi po książce (zamiast szczegółów fabuły, nazwisk itp.)
Na pierwszy ogień idzie „Buszujący w zbożu” J.D.Salingera, którego wypożyczyłem z biblioteki, kierując się buntowniczo-mistyczną aurą wokół tej książki. Myślałem „jeżeli po jej przeczytaniu chce się zabić Lennona lub Reagana, to musi być w niej coś wyjątkowego” – przekonałem się jak zgubne są takie powierzchowne atrybuty popularności książek. Startowałem zupełnie „na świeżo” kompletnie nie wiedząc czego się spodziewać.
„Buszujący…” okazał się nudną opowieścią szesnastolatka, który wylany ze szkoły (czwartej z kolei) błąka się bez większego sensu i celu po mieście (bo czy celem może być odczekanie kilku dni, żeby rodzice nie wiedzieli od pierwszej chwili, że szkoła pozbyła się tępaka, a nie zaczęło się normalne wolne). Cały ton opowieści okazał się dla mnie skrajnie irytujący, bowiem bohater jest wyjątkowo wkurzającym półgłówkiem, dzieckiem dobrze sytuowanych rodziców, które na wszystko pluje i narzeka.
Tekst opowieści jest stekiem negatywizmów – bohater o wszystkich mówi „bubki”, „nudziarze”, „kabotyni”, wszystko go denerwuje i nic mu się nie podoba. Dla mnie najbardziej pamiętnym momentem książki pozostanie fragment, w którym właśnie taki stan („nic ci się nie podoba”) zarzuca mu jego ukochana młodsza siostra Phoebe. Holden próbuje zaprzeczyć, ale nie jest w stanie wymyślić niczego co by lubił, w efekcie plącze się w odpowiedzi i długo nad nią zastanawia.
Prawie do samego końca, przy czytaniu czułem głównie narastającą pogardę, a wręcz nienawiść do głównego bohatera, który jest „nieudacznikiem ekstremalnym”. Mniej więcej 20-30 stron przed końcem moja opinia skręciła odrobinę w stronę litości pomieszanej z niepokojem. A może to są pamiętniki nieuświadomionego pedofila? A może to przyszły schizofrenik? W każdym razie jakoś pod koniec tknęło mnie, że ktoś tak beznadziejnie nieudolny, nieudaczny i oderwany od rzeczywistości może być tylko ofiarą jakiejś strasznej patologii (zaburzenia osobowości?) i należy współczuć, zamiast nienawidzić.
Konkluzje:
- Tytuł jest dość wzniosły. Wystarczyłoby:
- Wspomnienia żałosnego nieudacznika
- Buntownik bez piątej klepki
- Zapiski ćwoka
- Książka być może była rewolucyjna i rewelacyjna kiedy ukazała się pierwszy raz (1951). Obecnie wyczyny Holdena Caulfielda, tak „szalone” jak podróżowanie taksówkami, upicie się, czy też żałosna próba skorzystania z usług prostytutki (zakończona stchórzeniem – Holdena, nie prostytutki), nie robią wrażenia. Zapewne obecnie wielu jest 12-13 latków zdemoralizowanych bardziej i zachowujących się znacznie gorzej. Być może „lumpiarstwo” nastolatków nam spowszedniało, a może po prostu książka się zestarzała
- Infantylizm to jeszcze nie bunt, a malkontenctwo to nie to samo co krytyczne i bystre spojrzenie na świat. Bohater prawi mało odkrywcze morały, ale niewiele z tego wynika.
- Jeżeli po lekturze chce się kogoś zabić – to chyba tylko głównego bohatera
Przemęczyłem się przez tę lekturę i zdecydowanie odradzam. Mocno przereklamowana, być może „kultowa” w swoim czasie, obecnie głównie irytująca i nudna.. Nie każda „perła” wytrzymuje próbę czasu.
I jeszcze jedno: być może książka ta jest w miarę wiernym zapisem przeżyć każdego nastolatka. Jeżeli tak, to współczuję wszystkim nastolatkom (choć ja nie pamiętam, żeby było aż tak źle). Być może jakieś zorganizowane prace społeczne + skoszarowanie poza domem + jednolite umundurowanie byłyby rozwiązaniem na problemy tak poważne jak przedstawione w książce? Bo przecież żyć tak jak bohater to męka, którą trzeba albo złagodzić albo… skrócić.