Połknąłem. Łapczywie i chyba aż nazbyt zachłannie. Świetne jako czytadło i przejmujące jako lektura. Klimatem nieco przypomina mi Paragraf 22 (choć to może brak wyrobienia czytelniczego).
Wojna, którą rządzi beznamiętny przypadek, często wg. normalnego ludzkiego pojęcia głupi, prawie zawsze okrutny. Ten co w śniegu ratuje bezwolnego chochoła, sam umiera na skutek odmrożeń. Żona, która jedzie zobaczyć ciężko rannego męża ma niegroźny pozornie wypadek, ale zatruwa się spalinami z uszkodzonego na skutek wypadku układu wydechowego. Stary Edgar Derby, zastrzelony za kradzież czajnika.
Bezcelowe i niczym nie uzasadnione cierpienie, śmierć która sprawia wrażenie jakby błądziła bez celu i sensu po żywotach ludzkich i zaskakiwała ludzi, kiedy najmniej się tego mogą spodziewać. Śmierć „zdehumanizowana”, daleka od dawnego odchodzenia „na łożu śmierci”, bez czasu na pożegnanie, czasami nawet nie pozwalająca ofiarom wytrzeszczyć oczu w bezgranicznym zdziwieniu.
Żołnierze fajtłapy-widma, obdarci, snujący się po froncie i poza nim jak statyści, gonieni przez bezosobowego „reżysera”, a obok nich utuczeni angielscy jeńcy. Billy-optyk, nieudacznik i wariat dla najbliższych, jego tłusta i brzydka żona. Wszyscy lekko w oparach absurdu. Niepokojąco opalizujące świece z ludzkiego tłuszczu i kopalnie trupów pod gruzami Drezna.
Dystans, ironia, ośmieszenie wojny (choć w czarnej tonacji) – może to właśnie jedyne na co warto się zdobyć, jeżeli przeżyło się Drezno i jeżeli faktycznie tak to wyglądało. A może umysłowa emigracja na Tralfamadorię? Tam gdzie święty spokój i prokreacja z gwiazdą porno?
Zdarza się.