Twitter i Facebook w jednej izbie

Kiedyś ludzie żyli po kilkanaście osób w jednej izbie – trochę z biedy, a trochę z tradycji. W izbie się płodziło, rodziło i umierało. Dzieci spały „w nogach” łóżka podczas gdy rodzice majstrowali obok kolejne pociechy. Całe rodziny, kilkupokoleniowe, mieszkały wspólnie – mówiąc kolokwialnie „na kupie”. Czasami między tym wszystkim biegał jeszcze jakiś zwierzak. Potem na chwilę udało się uzyskać odrobinę wolności od innych – duże mieszkania w kamienicach, domy jednorodzinne z osobną sypialnią dla każdego z mieszkańców, nawet bloki dawały jednak trochę intymności.

Obecnie wracamy do epoki jednoizbowej. Tyle, że zamiast wspólnej pałatki mamy Internet, który powoduje, że można ani na chwilę nie uwolnić się od towarzystwa innych osób – gadających, pijących, jedzących, pierdzących, wyjeżdżających na wczasy, przechwalających się, komunikujących się, wyrażających siebie itd. Non-stop online to jak mieszkanie z 12 osobową rodziną w jednej ciasnej izbie.

A jednocześnie coraz więcej moich znajomych (nie tych bezrobotnych ;-) komórkę traktuje jak telefon stacjonarny – jak nie mam ochoty, to nie odbieram, nie jestem bez przerwy on-line, to ja decyduję kiedy telefon jest mi potrzebny. Dzwonek to nie rozkaz odebrania, a tylko informacja.

Rozbroił mnie wpis digital cleanse na blogu Matt’a Cutts’a – znanego pracownika Google, reprezentującego we współczesnym świecie personę której rola lokuje się gdzieś pomiędzy Pytią Delficką i Alanem Greenspanem

Może jednak jest nadzieja, że uda nam się czasami „odłączyć” i nie trzeba będzie w tym celu emigrować w Bieszczady?

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *